2023 - wrzesień - Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
XX edycja "Przejścia Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej".
W tym roku 80 kilometrów szczęścia, ale też bólu z powodu kontuzji.
"Przejście" to memoriał ku pamięci ratowników górskich, którzy zginęli w lawinie, a prowadzi szlakami Karkonoszy, Rudaw Janowickich, Gór Kaczawskich i Gór Izerskich. Biorę w nim udział już ósmy raz i ciągle mi mało. Na ten maraton czekam cały rok, a później gdzieś na trasie w nocy mówię pod nosem "po co znów to robię?"
Właśnie, po co... może dla cudownego klimatu imprezy, dla magicznych i nieprzespanych nocy na szlaku, dla odgłosów rykowiska jeleni wśród rozgwieżdżonego nieba, dla zachwycającego wschodu słońca widzianego z Gór Kaczawskich. Może dla chwil, gdy śladem świecących czołówek wspinamy się nocą na kolejny szczyt, a cały dobytek niesiemy na plecach. A może dla kubka herbaty, którym w nocy częstuje bezinteresownie dziewczynka z Radomierza. W takich okolicznościach zwykła herbata staje się niezwykła.
"Przejście" to magia, która przyciąga i sprawia, że człowiek już teraz nie ma wątpliwości, co zrobi za rok o tej porze.
W tym roku 80 kilometrów szczęścia, ale też bólu z powodu kontuzji.
"Przejście" to memoriał ku pamięci ratowników górskich, którzy zginęli w lawinie, a prowadzi szlakami Karkonoszy, Rudaw Janowickich, Gór Kaczawskich i Gór Izerskich. Biorę w nim udział już ósmy raz i ciągle mi mało. Na ten maraton czekam cały rok, a później gdzieś na trasie w nocy mówię pod nosem "po co znów to robię?"
Właśnie, po co... może dla cudownego klimatu imprezy, dla magicznych i nieprzespanych nocy na szlaku, dla odgłosów rykowiska jeleni wśród rozgwieżdżonego nieba, dla zachwycającego wschodu słońca widzianego z Gór Kaczawskich. Może dla chwil, gdy śladem świecących czołówek wspinamy się nocą na kolejny szczyt, a cały dobytek niesiemy na plecach. A może dla kubka herbaty, którym w nocy częstuje bezinteresownie dziewczynka z Radomierza. W takich okolicznościach zwykła herbata staje się niezwykła.
"Przejście" to magia, która przyciąga i sprawia, że człowiek już teraz nie ma wątpliwości, co zrobi za rok o tej porze.
2021 - wrzesień - Połowa Przejścia dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
18.09-19.09.2021 Połowa Przejścia dookoła Kotliny Jeleniogórskiej.
70 km w 18,5 h.
Na trasie deszcz, nocna mgła, tony błota i zimnica w Jakuszycach, na mecie łzy szczęścia.
70 km w 18,5 h.
Na trasie deszcz, nocna mgła, tony błota i zimnica w Jakuszycach, na mecie łzy szczęścia.
2018 - wrzesień - Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
Zwycięstwo! 142 kilometry non stop w górach.
Możesz więcej niż myślisz :)
W "Przejściu dookoła Kotliny Jeleniogórskiej" wziąłem udział już szósty raz.
Co mnie przyciąga mimo chwili bólu, zmęczenia, zniechęcenia i chęci rezygnacji na trasie?
Chwile szczęścia :) Wspieranie się w grupie, wspólne dzielenie tych dobrych, jak i tych kryzysowych momentów. Oglądanie niesamowitego wschodu słońca w Górach Kaczawskich i widok oświetlonych przez to wschodzące słońce Karkonoszy. Zatrzymanie się w środku lasu w Górach Izerskich pod rozgwieżdżonym niebem i słuchanie rykowiska jeleni. Widok człowieka, któremu po przejściu tylu kilometrów i dwóch nieprzespanych nocach chce się jeszcze rozmawiać, uśmiechać i tymi drobnymi gestami wspierać innych...
Możesz więcej niż myślisz :)
W "Przejściu dookoła Kotliny Jeleniogórskiej" wziąłem udział już szósty raz.
Co mnie przyciąga mimo chwili bólu, zmęczenia, zniechęcenia i chęci rezygnacji na trasie?
Chwile szczęścia :) Wspieranie się w grupie, wspólne dzielenie tych dobrych, jak i tych kryzysowych momentów. Oglądanie niesamowitego wschodu słońca w Górach Kaczawskich i widok oświetlonych przez to wschodzące słońce Karkonoszy. Zatrzymanie się w środku lasu w Górach Izerskich pod rozgwieżdżonym niebem i słuchanie rykowiska jeleni. Widok człowieka, któremu po przejściu tylu kilometrów i dwóch nieprzespanych nocach chce się jeszcze rozmawiać, uśmiechać i tymi drobnymi gestami wspierać innych...
2017 - wrzesień - Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
To moje piąte Przejście, jednak pierwsze zakończone tak szybko - już w Janowicach Wielkich. Ból prawego kolana i stawów skokowych uniemożliwił dalszą wędrówkę. Cieszę się jednak, że dane mi było kolejny raz uczestniczyć w tak emocjonującym i pełnym wrażeń memoriale ku czci ratowników GOPR, którzy zginęli w lawinie w Karkonoszach, a wcześniej byli pomysłodawcami Przejścia dookoła Kotliny Jeleniogórskiej.
2016 - wrzesień - Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
Kolejna wspaniała przygoda i przeżycie. Razem z Pawłem i Markiem doszliśmy do Górzyńca (ok. 120 km), gdzie ja i Marek podjęliśmy decyzję o zakończeniu wędrówki - mnie bolały stawy skokowe i miałem odciski, Marek też zrezygnował m.in. ze względu na odciski. Paweł natomiast dzielnie doszedł do mety, miał dodatkową motywację, gdyż walczył o punkty do UTMB, w którym weźmie udział w 2017 r.
2015 - wrzesień - Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
Dlaczego, po co?
Po przejściu 140 kilometrów, bez zatrzymywania się na spanie czy dłuższe odpoczynki, ciężko odpowiedzieć na tak trudne, filozoficzne pytanie :-) Myślę, że każdy z uczestników ma inne motywacje wzięcia udziału w tak ekstremalnym ultramaratonie pieszym, każdy może podać wiele swoich własnych motywacji i wciąż będzie można doszukiwać się nowych.
Karkonosze
Widoku nocnych Karkonoszy nie zapomina się nigdy... Zatrzymuję się, przede mną długi, świetlisty wąż oplatający grań, obracam głowę; ten sam widok świecących latarek, patrzę w bok; cała pięknie oświetlona Kotlina Jeleniogórska pokazuje swoje nocne oblicze. Trudno o takie widoki na nizinach, a w połączeniu z tym, co się w danej chwili dzieje wokół nas, jest to jeden z pierwszych, magicznych momentów na trasie, dla których warto wziąć udział w tym marszu.
W tym roku ryk jeleni, ciągnący się przez większość tej części trasy, został nam chyba darowany w nagrodę, o której nie napisano w żadnym regulaminie. Stajesz w nocy w środku Karkonoszy i jedyne, co słyszysz, to ryk jeleni... ciekawe, gdzie są, czy nas widzą, czy się boją.
A teraz Ty ruszaj przed siebie, bo tu gdzie teraz jesteś z pewnością nie usłyszysz ryku jelenia...
Rudawy Janowickie
Szlaki są trochę spokojniejsze, tu i tam na wielu leśnych odcinkach można trochę przyspieszyć. W to pasmo wchodzimy w nocy, a wychodzimy z niego już w ciągu dnia, mijając wschód słońca. Właśnie; kiedy ostatni raz widziałeś wschód słońca? Czy warto kolejny wschód przesypiać w łóżku?
W sklepie Dino w Janowicach Wielkich mieszkańcy robią poranne, sobotnie zakupy. Przebierają w warzywach, owocach, wędlinach, po cichu komentując nalot tak wielu turystów na ich sklep. Kupuję loda i colę i wychodzę usiąść na pięć minut na krawężniku obok sklepu. To ciekawe, że zawsze przy ekstremalnym wysiłku potrzebuję zjeść trochę śmieciowego jedzenia; taka cola na przykład; normalnie jej nie piję, a jak się zmęczę w górach, to prawie zawsze... wszystko przez cukier! To chyba największy i najbardziej uzależniający narkotyk świata, tylko nikt o tym głośno nie mówi.
Na polanie w Radomierzu czeka na nas punkt żywieniowy i makaron. Jedną ręką jem, a drugą smaruję sudocremem pierwsze odciski. Szkoda czasu na rozczulanie się, cała naprzód.
Góry Kaczawskie
Kolejne pasmo, w które wchodzimy, to Góry Kaczawskie. Na pierwszy rzut oka niskie, zalesione, pełne zwykłych, szutrowych dróg. Tymczasem właśnie tam spotkać można jedne z najpiękniejszych łąk, jakie widziałem w górach. Widoki na te łąki to drugi z powodów, dla których tu jestem. Słoneczne, rozległe łąki otoczone lasami, wszędzie cisza i ten oszałamiający widok na Karkonosze. To taki moment orzeźwienia, w normalnych warunkach można by sie tu położyć na jednej z łąk i zapatrzyć na góry widoczne na horyzoncie, w których było się jeszcze w nocy, może nawet zasnąć... Dzisiaj jednak nie mamy normalnych warunków, dlatego po trzech minutach szczęścia czas ruszać dalej.
Do schroniska Perła Zachodu dochodzimy już przed nocą. Tu kolejny punkt orzeźwienia; siedzisz zmęczony na zimnej ławce, masz przed sobą perspektywę drugiej nieprzespanej nocy, a w budynku Perły wesele... Przez okna dobiegają dźwięki zabawy, na parkiecie pięknie ubrane pary zaczynają kolejny taniec, a przy stole goście wznoszą następny toast. Pomyśleć, że dzieli nas tylko ściana schroniska, my na zewnątrz; oni w środku. To dobry moment na zapytanie siebie, co dalej. Ciekawe, czy mimo zmęczenia byłbym w stanie tańczyć? Może zrzucić ciężar wędrówki i tu zostać? Jest tylko jedna odpowiedź: maszeruj albo giń!
Góry Izerskie
Jedna wielka magia, zwłaszcza początkowy odcinek. W okolicach Wysokiego Kamienia zastaje nas, już nieźle zmęczonych, przejście nocy w dzień. Przez kilka kilometrów idę sam, Marcin, którego poznałem na trasie, postanowił się przespać w okolicach Zakrętu Śmierci, a jego żona Ala idzie gdzieś z przodu. Ten odcinek uważam za najbardziej magiczny i oderwany od rzeczywistości. W górach idealna cisza, robi się trochę chłodniej, szlakiem zaczynają przemykać pojedyncze bryzy mgły. Przez chwilę szlak jest widoczny w całości, by po chwili zakryć się za mglistym parawanem. Siadam na chwilę na kamieniu, mam wrażenie, że otaczające mnie konary to poruszające się zwierzęta. Patrzę na drzewa przede mną w tej mgle przypominają mroczne zamczysko. Podchodzę bliżej - to jednak tylko drzewa. Podobne wrażenia będę miał przez całe Izery, chyba zmęczenie daje o sobie znać. A może rzucić się w trawę i tu zostać? - mózg dzieli się na dwie zwalczające się połowy. Która wygrała? Dziś już wiem, ale tam przeżyłem chyba największy kryzysowy moment. Niedzielny poranek, ludzie przewracają się z boku na bok w swoich wygodnych łóżkach, a za Tobą zmęczenie i druga nieprzespana noc, a przez Tobą kolejne kilometry... To jest właśnie magia. Czy dla takiej magii nie warto poświęcić dwóch z 365 nocy w roku?
Meta
Były ciernie, lecz na mecie nie ma róż. Są tylko schody w szałasie pod wyciągiem, po których trzeba się wspiąć, odebrać dyplom i podziękować organizatorom za wspaniałą imprezę. Tyle. To wystarczy, więcej nie trzeba. Reszta zostanie w nas, pójdzie z nami przez kolejne szczyty, łąki pełne wyschniętych traw, zaorane pola, ukołysane snem wioski. Gdy rankiem obudzi nas pierwszy promień słońca, a rosa umyje nasze nogi, z uśmiechem na ustach pójdziemy przed siebie, ku nowym marzeniom.
Po przejściu 140 kilometrów, bez zatrzymywania się na spanie czy dłuższe odpoczynki, ciężko odpowiedzieć na tak trudne, filozoficzne pytanie :-) Myślę, że każdy z uczestników ma inne motywacje wzięcia udziału w tak ekstremalnym ultramaratonie pieszym, każdy może podać wiele swoich własnych motywacji i wciąż będzie można doszukiwać się nowych.
Karkonosze
Widoku nocnych Karkonoszy nie zapomina się nigdy... Zatrzymuję się, przede mną długi, świetlisty wąż oplatający grań, obracam głowę; ten sam widok świecących latarek, patrzę w bok; cała pięknie oświetlona Kotlina Jeleniogórska pokazuje swoje nocne oblicze. Trudno o takie widoki na nizinach, a w połączeniu z tym, co się w danej chwili dzieje wokół nas, jest to jeden z pierwszych, magicznych momentów na trasie, dla których warto wziąć udział w tym marszu.
W tym roku ryk jeleni, ciągnący się przez większość tej części trasy, został nam chyba darowany w nagrodę, o której nie napisano w żadnym regulaminie. Stajesz w nocy w środku Karkonoszy i jedyne, co słyszysz, to ryk jeleni... ciekawe, gdzie są, czy nas widzą, czy się boją.
A teraz Ty ruszaj przed siebie, bo tu gdzie teraz jesteś z pewnością nie usłyszysz ryku jelenia...
Rudawy Janowickie
Szlaki są trochę spokojniejsze, tu i tam na wielu leśnych odcinkach można trochę przyspieszyć. W to pasmo wchodzimy w nocy, a wychodzimy z niego już w ciągu dnia, mijając wschód słońca. Właśnie; kiedy ostatni raz widziałeś wschód słońca? Czy warto kolejny wschód przesypiać w łóżku?
W sklepie Dino w Janowicach Wielkich mieszkańcy robią poranne, sobotnie zakupy. Przebierają w warzywach, owocach, wędlinach, po cichu komentując nalot tak wielu turystów na ich sklep. Kupuję loda i colę i wychodzę usiąść na pięć minut na krawężniku obok sklepu. To ciekawe, że zawsze przy ekstremalnym wysiłku potrzebuję zjeść trochę śmieciowego jedzenia; taka cola na przykład; normalnie jej nie piję, a jak się zmęczę w górach, to prawie zawsze... wszystko przez cukier! To chyba największy i najbardziej uzależniający narkotyk świata, tylko nikt o tym głośno nie mówi.
Na polanie w Radomierzu czeka na nas punkt żywieniowy i makaron. Jedną ręką jem, a drugą smaruję sudocremem pierwsze odciski. Szkoda czasu na rozczulanie się, cała naprzód.
Góry Kaczawskie
Kolejne pasmo, w które wchodzimy, to Góry Kaczawskie. Na pierwszy rzut oka niskie, zalesione, pełne zwykłych, szutrowych dróg. Tymczasem właśnie tam spotkać można jedne z najpiękniejszych łąk, jakie widziałem w górach. Widoki na te łąki to drugi z powodów, dla których tu jestem. Słoneczne, rozległe łąki otoczone lasami, wszędzie cisza i ten oszałamiający widok na Karkonosze. To taki moment orzeźwienia, w normalnych warunkach można by sie tu położyć na jednej z łąk i zapatrzyć na góry widoczne na horyzoncie, w których było się jeszcze w nocy, może nawet zasnąć... Dzisiaj jednak nie mamy normalnych warunków, dlatego po trzech minutach szczęścia czas ruszać dalej.
Do schroniska Perła Zachodu dochodzimy już przed nocą. Tu kolejny punkt orzeźwienia; siedzisz zmęczony na zimnej ławce, masz przed sobą perspektywę drugiej nieprzespanej nocy, a w budynku Perły wesele... Przez okna dobiegają dźwięki zabawy, na parkiecie pięknie ubrane pary zaczynają kolejny taniec, a przy stole goście wznoszą następny toast. Pomyśleć, że dzieli nas tylko ściana schroniska, my na zewnątrz; oni w środku. To dobry moment na zapytanie siebie, co dalej. Ciekawe, czy mimo zmęczenia byłbym w stanie tańczyć? Może zrzucić ciężar wędrówki i tu zostać? Jest tylko jedna odpowiedź: maszeruj albo giń!
Góry Izerskie
Jedna wielka magia, zwłaszcza początkowy odcinek. W okolicach Wysokiego Kamienia zastaje nas, już nieźle zmęczonych, przejście nocy w dzień. Przez kilka kilometrów idę sam, Marcin, którego poznałem na trasie, postanowił się przespać w okolicach Zakrętu Śmierci, a jego żona Ala idzie gdzieś z przodu. Ten odcinek uważam za najbardziej magiczny i oderwany od rzeczywistości. W górach idealna cisza, robi się trochę chłodniej, szlakiem zaczynają przemykać pojedyncze bryzy mgły. Przez chwilę szlak jest widoczny w całości, by po chwili zakryć się za mglistym parawanem. Siadam na chwilę na kamieniu, mam wrażenie, że otaczające mnie konary to poruszające się zwierzęta. Patrzę na drzewa przede mną w tej mgle przypominają mroczne zamczysko. Podchodzę bliżej - to jednak tylko drzewa. Podobne wrażenia będę miał przez całe Izery, chyba zmęczenie daje o sobie znać. A może rzucić się w trawę i tu zostać? - mózg dzieli się na dwie zwalczające się połowy. Która wygrała? Dziś już wiem, ale tam przeżyłem chyba największy kryzysowy moment. Niedzielny poranek, ludzie przewracają się z boku na bok w swoich wygodnych łóżkach, a za Tobą zmęczenie i druga nieprzespana noc, a przez Tobą kolejne kilometry... To jest właśnie magia. Czy dla takiej magii nie warto poświęcić dwóch z 365 nocy w roku?
Meta
Były ciernie, lecz na mecie nie ma róż. Są tylko schody w szałasie pod wyciągiem, po których trzeba się wspiąć, odebrać dyplom i podziękować organizatorom za wspaniałą imprezę. Tyle. To wystarczy, więcej nie trzeba. Reszta zostanie w nas, pójdzie z nami przez kolejne szczyty, łąki pełne wyschniętych traw, zaorane pola, ukołysane snem wioski. Gdy rankiem obudzi nas pierwszy promień słońca, a rosa umyje nasze nogi, z uśmiechem na ustach pójdziemy przed siebie, ku nowym marzeniom.
2011 - wrzesień - "Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej"
Ewa, Marcin, Romek - dzięki Wam udało mi się ukończyć całą trasę. Dzięki !!!
2010 - wrzesień - "Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej"
„Moje Przejście”
Ruszasz. Od tej chwili blask setek czołówek będzie Ci towarzyszył aż do Przełęczy Okraj, gdzie ustanowiony został pierwszy punkt kontrolny. To z pewnością niezapomniane chwile, gdy idąc nocą granią Karkonoszy, obracasz się i widzisz świecący sznur latarek rozciągnięty na długości kilku kilometrów. W oddali dostrzegasz światła miast i wsi Kotliny Jeleniogórskiej, a nad głową blask gwiazd i księżyca. Pogoda dopisuje. Jedynie w okolicach Domu Śląskiego zrywa się wiatr, przyciągając mgłę i pojedyncze chmury, byś mógł przez chwilę zatopić się w tych ulatujących smugach i poczuć na twarzy pojawiający się nagle mróz.
Wchodzisz do jednego z „talerzy” na Śnieżce, częstujesz się gorącą herbatą i kawą, zmieniasz skarpety, odpoczywasz, rozmawiasz z innymi uczestnikami marszu. Czas ruszać w dalszą drogę szlakiem grzbietowym. Zejście ze Skalnego Stołu strasznie się dłuży, nogi zapadają w błotnistej mazi, a kolana – przy schodzeniu w kierunku Przełęczy Okraj – dają znać, że to najwyższy czas, byś pomyślał o odpoczynku. Meldujesz się w punkcie kontrolnym i szybkim krokiem udajesz do schroniska na herbatę.
Na Przełęczy Kowarskiej wyłączasz czołówkę i ze świeżą energią budzącego się poranka pędzisz szlakami Rudaw Janowickich. Pod szczytem Wołka zaliczasz drugi punkt kontrolny, dostarczasz też organizmowi energii jedząc bułki i batony, spotykasz znajomych z forum npm i od tej pory, będąc raz na początku, innym razem na końcu grupy, podążasz przed siebie zostawiając w tyle Zamek Bolczów. W Janowicach Wielkich, przed pierwszym spotkanym sklepem, widzisz tłumy – każdy chce coś kupić coś innego: wodę, jogurt, batona, piwo; każdy chce też choć na chwilę usiąść i – opierając się o rozgrzaną słońcem ścianę – odpocząć, sprawdzić stan stóp, wymienić wrażenia. Ta piknikowa atmosfera sprawia, że dla niektórych to miejsce okaże się ostatnim punktem tegorocznego marszu.
Ruszasz w dalszą podróż, przed Tobą ostre podejście na Różankę, a na jej szczycie – czeka już obiecany od wczoraj obiad, makaron z dodatkami i herbata. Rozległa łąka, rozgrzana wrześniowym słońcem to kolejne miejsce, kuszące Ciebie i innych, by pozostać tu dłużej, a może nawet jeszcze dłużej… Mijasz rząd śpiących w śpiworach ludzi i wykorzystując przypływ nowych sił zdobywasz kolejne szczyty Gór Kaczawskich. Na trasie okazuje się, że zapomniałeś wziąć butelki wody spod sklepu w Janowicach. Na szczęście towarzysze wędrówki mają mały zapas, więc z pragnienia nie umrzesz – brak wody jest jednak, w to piękne, ciepłe, sobotnie popołudnie, bardzo odczuwalny. Docierasz na Przełęcz Komarnicką i ze świecącymi z radości oczami dobierasz się do kanistra z napojem izotonicznym – to chyba najlepsza nagroda za pokonanie kolejnego odcinka trasy. Pierwsze sygnały, że coś jest nie tak, docierają do Twojego umysłu w Chrośnicy. Bolące kolana wymieniają się intensywnością bólu ze stopami, w lesie zamiast drzew widzisz znaki drogowe, a każda migocząca w oddali czołówka to – według Ciebie – światła hangaru Szybowcowej… Niestety, do tego miejsca jeszcze kawałek, a idąc coraz wolniej masz wrażenie, że każdy odczuwany ból mnożony jest razy dwa…W końcu jest – oświetlona, jasna, rozświetlająca mroki ciemnego lasu, niosąca nadzieję, Góra Szybowcowa. Siadasz przy punkcie kontrolnym i – może w pół, może w pełni świadomie – podejmujesz decyzję o zakończeniu wędrówki.
Dziękujesz Kasi, Pawłowi „Leuthenowi”, Krzyśkowi „Laziemu”, Adamusowi i Piotrowi „Goprowcowi”, i z bólem serca – zostawiając w tyle Górę Szybowcową, wszystkie wysiłki, trudy i nadzieje – odjeżdżasz (z Leuthenem) samochodem w stronę Jeleniej Góry. To już koniec, lecz nie wszystko stracone – za rok, we wrześniu 2011 r., kolejne Przejście… Ściągając z obolałych stóp ciężkie buty obiecujesz sobie, że przygotowania do tego wydarzenia zaczniesz już jutro!
Ruszasz. Od tej chwili blask setek czołówek będzie Ci towarzyszył aż do Przełęczy Okraj, gdzie ustanowiony został pierwszy punkt kontrolny. To z pewnością niezapomniane chwile, gdy idąc nocą granią Karkonoszy, obracasz się i widzisz świecący sznur latarek rozciągnięty na długości kilku kilometrów. W oddali dostrzegasz światła miast i wsi Kotliny Jeleniogórskiej, a nad głową blask gwiazd i księżyca. Pogoda dopisuje. Jedynie w okolicach Domu Śląskiego zrywa się wiatr, przyciągając mgłę i pojedyncze chmury, byś mógł przez chwilę zatopić się w tych ulatujących smugach i poczuć na twarzy pojawiający się nagle mróz.
Wchodzisz do jednego z „talerzy” na Śnieżce, częstujesz się gorącą herbatą i kawą, zmieniasz skarpety, odpoczywasz, rozmawiasz z innymi uczestnikami marszu. Czas ruszać w dalszą drogę szlakiem grzbietowym. Zejście ze Skalnego Stołu strasznie się dłuży, nogi zapadają w błotnistej mazi, a kolana – przy schodzeniu w kierunku Przełęczy Okraj – dają znać, że to najwyższy czas, byś pomyślał o odpoczynku. Meldujesz się w punkcie kontrolnym i szybkim krokiem udajesz do schroniska na herbatę.
Na Przełęczy Kowarskiej wyłączasz czołówkę i ze świeżą energią budzącego się poranka pędzisz szlakami Rudaw Janowickich. Pod szczytem Wołka zaliczasz drugi punkt kontrolny, dostarczasz też organizmowi energii jedząc bułki i batony, spotykasz znajomych z forum npm i od tej pory, będąc raz na początku, innym razem na końcu grupy, podążasz przed siebie zostawiając w tyle Zamek Bolczów. W Janowicach Wielkich, przed pierwszym spotkanym sklepem, widzisz tłumy – każdy chce coś kupić coś innego: wodę, jogurt, batona, piwo; każdy chce też choć na chwilę usiąść i – opierając się o rozgrzaną słońcem ścianę – odpocząć, sprawdzić stan stóp, wymienić wrażenia. Ta piknikowa atmosfera sprawia, że dla niektórych to miejsce okaże się ostatnim punktem tegorocznego marszu.
Ruszasz w dalszą podróż, przed Tobą ostre podejście na Różankę, a na jej szczycie – czeka już obiecany od wczoraj obiad, makaron z dodatkami i herbata. Rozległa łąka, rozgrzana wrześniowym słońcem to kolejne miejsce, kuszące Ciebie i innych, by pozostać tu dłużej, a może nawet jeszcze dłużej… Mijasz rząd śpiących w śpiworach ludzi i wykorzystując przypływ nowych sił zdobywasz kolejne szczyty Gór Kaczawskich. Na trasie okazuje się, że zapomniałeś wziąć butelki wody spod sklepu w Janowicach. Na szczęście towarzysze wędrówki mają mały zapas, więc z pragnienia nie umrzesz – brak wody jest jednak, w to piękne, ciepłe, sobotnie popołudnie, bardzo odczuwalny. Docierasz na Przełęcz Komarnicką i ze świecącymi z radości oczami dobierasz się do kanistra z napojem izotonicznym – to chyba najlepsza nagroda za pokonanie kolejnego odcinka trasy. Pierwsze sygnały, że coś jest nie tak, docierają do Twojego umysłu w Chrośnicy. Bolące kolana wymieniają się intensywnością bólu ze stopami, w lesie zamiast drzew widzisz znaki drogowe, a każda migocząca w oddali czołówka to – według Ciebie – światła hangaru Szybowcowej… Niestety, do tego miejsca jeszcze kawałek, a idąc coraz wolniej masz wrażenie, że każdy odczuwany ból mnożony jest razy dwa…W końcu jest – oświetlona, jasna, rozświetlająca mroki ciemnego lasu, niosąca nadzieję, Góra Szybowcowa. Siadasz przy punkcie kontrolnym i – może w pół, może w pełni świadomie – podejmujesz decyzję o zakończeniu wędrówki.
Dziękujesz Kasi, Pawłowi „Leuthenowi”, Krzyśkowi „Laziemu”, Adamusowi i Piotrowi „Goprowcowi”, i z bólem serca – zostawiając w tyle Górę Szybowcową, wszystkie wysiłki, trudy i nadzieje – odjeżdżasz (z Leuthenem) samochodem w stronę Jeleniej Góry. To już koniec, lecz nie wszystko stracone – za rok, we wrześniu 2011 r., kolejne Przejście… Ściągając z obolałych stóp ciężkie buty obiecujesz sobie, że przygotowania do tego wydarzenia zaczniesz już jutro!